Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/164

Ta strona została przepisana.

goś cudownego kwiatu. Rozpuszczone złote włosy jej warkocza igrają z wietrzykiem i spadają kaskadą na różowe ramiona. Na twarzy rumieniec szczęścia, a uśmiech krasi jej karminowe usteczka.
Prowadzi ją grono dziewic.
Za niemi postępuje Rudolf, przybrany w pyszne suknie włoskiego kroju. Zda się, urósł i zmężniał i wypiękniał.
W jego postaci kojarzą się i łączą tak harmonijne dwa typy: szczerość i prostoduszność słowiańska z silną budową i zuchwałością germańską.
I jemu towarzyszy drużyna dorodnych i strojnych młodzieńców.
Dalej idą rodzice, stryjowie, stryjenki, krewni, przyjaciele.
Co za przepych! co za stroje!
Godowa szata średniowiecznego mieszczaństwa, to jego dobytek, to herb, to duma, to wszystko.
Jak rycerz, wyjeżdżający w turniejowe szranki, przywdziewał najkosztowniejsze zbroje i zdobił ją w tuniki, przetykane zlotem, i płaszcze. szkarłatne, ubierane drogimi kamieniami, i one pasy rycerskie, dla których zastawiał fortuny całe; — tak mieszczanin ubierał się na gody.
Cóż to za barwy, jakie pióra i klejnoty! a wszystko to lśni się, rzuca się do oczu, krzyczy — tak!jak krzyczy na obrazach Matejki.
W sukniach objawiał się cały zbytek, całe, że tak powiem, dzieciństwo owego wieku.
Dziwne i barbarzyńskie wydają nam się dzisiaj owe ustawy i wilkierze, zabraniające wykwintnych strojów mieszczaństwu, a były one tylko objawem za-