Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Wtem: — Stójcie! — jakiś głos gromko woła.
Na ganku ukazuje się straszliwa postać maszkary o rysach ponurych; z oczu jej sączą się łzy. Ubrana ona w czarny strój. Na głowie ma wieniec z nieśmiertelników, kwiatu smutku, — wyobraża też ona smutek. Zagrodziła gościom drogę i nie wpuszcza ich w progi — i tu się rozpoczyna dyalog.
Jeden z orszaku wysuwa się przed maszkarę i przemawia:
— Skądżeś się tu wzięła w tym dniu szczęścia i wesela?
— Jestem tu i zostanę na utrapienie wasze — odpowiada potwór. — Możecie mnie wypędzić, ale ja wśliznę się szczeliną, szparką. Znajdziecie mnie na spodzie każdego kieliszka, na dnie talerza, znajdziecie po tańcu, wśród rozmowy, wszędzie!
— I czemże cię przebłagać można?
— Niech tu wystąpi pan młody.
— Czego żądasz?
— Tego, o czem ty nie wiesz, czego się nie spodziewasz, a czego mi dać nie możesz.
— Więc zgiń, maro, i nie zagradzaj nam drogi!
Ale mara zda się rosnąć i grozić i nie ustępuje.
Wtedy wysuwa się Sowizdrzał.
— Jam Radość i Ochota! — mówi i jednem uderzeniem laski przemienia ją w śmiejącą się i tańczącą zalotnicę, która uprzejmie gości zaprasza i łączy się z orszakiem.
Idą — aż tu wychodzi druga, chuda, wysoka, jest ona uosobieniem Głodu i Postu, a naraz zostaje przemieniona w tłustego brzuchałę, dźwigającego na rożnie