Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/168

Ta strona została przepisana.

klął, pod brzemieniem bólu i rozpaczy, jaki mu zadała. Nie taką to on przyszłość wróżył sobie w tej córce. A dziś? Ot co za dziwna anomalia. Córkę przeklął, zięcia nie-zięcia nienawidzi i pogardza nim. Uwodziciela przeklina, a wnuka pokochał całem sercem. A kto wytwarza te dziwne rzeczy? Niemcy! och, Niemcy! oni źródłem wszystkiego złego. Niech tam Bóg łaskawy ich pokarze, a od nas odwróci wszystko złe... At! pijmy i bawmy się!
I zabawa wre i kipi, bo wino rozgrzało czupryny... a zabawa to, do której rysów jeżeli weźmiemy z fraszek Kochanowskiego, to one nam się wydadzą już zmodyfikowane i uszlachetnione, bo je dzieli półtorawiekowa przestrzeń od doby powieści.
Półtora wieku cywilizacyi w jej najbujniejszym rozkwicie, w epoce Odrodzenia, to krok olbrzymi. Zwierzęca natura człowieka już ujęta została w formy, na jakie mogła się zdobyć lepsza połowa nasza.
Tu ona jeszcze kipi bujnem, nieskrępowanem formami życiem młodej ludzkości, co z chmurnego barbarzyństwa wyłoniła się na światło dnia białego.
Gości przybywa coraz więcej, a niektórzy w maskach. Co zacz i skąd? nikt ich nie pyta, bo gościnny dam Wierzynków otwarty dziś dla wszystkich. A im ich więcej, im ciaśniej w izbach, tem więcej rośnie serce gospodarza — boć to honor dlań wielki.
Nareszcie zebrało ich się tyle, że izba poczęła być za ciasną. Oddychać w niej nie można.
Zamaskowani otoczyli pana młodego ściśniętem kołem i zdają się uprowadzać z sobą ku drzwiom. Rudolf się wyrywa i krzykiem wzywa pomocy, ale milknie wkrótce.