Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/171

Ta strona została przepisana.

Nie wiedział tylko, że to z Detmoldem sprawa i że ten lis, który szpiegów swoich miał wszędzie, zbadawszy skrycie stosunki i skłonności młodego chłopca, osnuł plan piekielnej zemsty, i jeżeli im pomódz nie mógł, to im nie przeszkadzał, nakazując o tej sprawie swoim służalcom grobowe milczenie.
Na żądanie Rudolfa udzielono mu na piśmie uwolnienie od obowiązków, ale wsunięto tam wyraz „tymczasowo“, który dwuznacznie można było tłómaczyć.
Nie troszczył się też o to Rudolf, — bo i któżby się troszczył, mając lat dwadzieścia i tak kochając, jak on! Nie troszczyli się Wierzynkowie, kontenci owszem, że w zięciu znajdą tak wyćwiczonego w handlu człowieka, ale troszczył się o to Detmold.
Dotknąć tego pysznego człowieka w jego najboleśniejszą stronę. Kazać ojcu być sędzią własnego syna, zemścić się na kobiecie, która nim pogardziła, toż to uczta dla krwiożerczego sępa!
Teraz już wiemy, dlaczego nie posiadał się z radości.
Pod jego to prezydencyą, w cichości zebrała się rada w głównej sali Sukiennic, a gdy już cały komplet zasiadł swoje krzesła, wezwano pana Oldermana von Bonara.
Zdziwiony i nachmurzony, zajął swoje miejsce; spojrzał po tłumie spokojnych i obojętnych radców, popatrzał na Detmolda, — ale ten, schylony nad papiepierem, wcale nie podniósł głowy, dopiero po paru minutach powstał spokojny i zagaił posiedzenie:
— Panowie Rada! Mamy dziś sądzić przestępstwo, które, pomimo srogiej kary, przecież nie rzadko się spełnia w kadrach członków prześwietnej Hanzy. Nieda-