Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/172

Ta strona została przepisana.

wno oto stał się fakt podobny w Bergenie, a dwa lata temu, któż go nie pamięta, w Lubece. Był taki i w Nowogrodzie, a było aż trzy w Gdańsku. Dziś stał się w Krakowie. Jeden z członków poślubił dziewczynę tutejszych mieszczan. Cóż go za to czeka według praw naszych?
— Śmierć! — rzekli jednogłośnie.
Olderman drgnął.
Złe przeczucie szepnęło mu odrazu, że to był Rudolf, — ale po chwili potłumił je w sobie i uśmiechnął się z lekka, bo był przekonany, że Rudolf jest bezpieczny.
Detmold go z oka nie spuszczał.
— Rzekliście: śmierć. Wprowadźcie przestępcę! — rzekł do pachołków.
Olderman pobladł i bystro spojrzał w twarz Detmolda, na której zobaczył piekielny uśmiech.
Zrozumiał wszystko.
Wprowadzono Rudolfa.
Młodzieniec w ślubnym bogatym stroju, jak go porwano od uczty, był pod wpływem niby zmory sennej, ale, gdy ujrzał dostojne grono radców, a między nimi tego, który jest ojcem jego, nabrał odwagi i zapytał:
— Co to ma znaczyć, że mnie porwano, jak winowajcę, z domu mojego teścia? Czego chcą ode mnie?
— Będziesz odpowiadał, jak cię zapytają — rzekł surowo Detmold.
— Pytajcie!
— Rudolfie, popełniłeś zbrodnię małżeństwa, zakazaną w naszym związku.
— Jam do związku już nie należał. Wszakże mam wasze uwolnienie?