Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/173

Ta strona została przepisana.

Czasowe. Czyś wiedział o tem, że my uwalniać takich, jak ty, wychowańców, Hanzy, nie możemy, bez zezwolenia sejmu?
— O tem jiie wiedziałem.
— To źle, powinieneś wiedzieć, gdyś miał zamiar przedsięwziąć tak ważną sprawę. Prócz tego działałeś zawsze wbrew przepiosm. Nie łączyłeś się nigdy z gospodą, ale przestawałeś z wrogami Hanzy i dziś wszedłeś w ich dom, poślubiłeś ich córkę, wnosząc tam naukę i doświadczenie handlowe, które Hanzie zawdzięczasz. Co masz na swoją obronę?
— Nic. To jest wszystko prawdą. Spytajcie wyższych potęg, które mnie takim stworzyły a nie innym. Tum się urodził i tum chował do lat dziesięciu. Nie miałem ojca, alem kochał matkę moją i od dzieciństwa mówiłem mową, którą i ona mówiła. Gdy się mną zaopiekowano i wysłano do Hanzy, byłem dzieckiem; tam nauczono mnie mówić waszą mową i czynić wszystko waszym porządkiem... i czyniłem i stałem się waszym człowiekiem... I byłbym nim został zapewne na zawsze, choć tęsknota wielka ciągnęła mnie do swoich. Szczęście, czy nieszczęście moje chciało, że ta sama dłoń opiekuńcza przywiodła mnie tutaj, abym zobaczył to, za czem tęskniłem tak dawno, abym usłyszał ten język, który mi ciągle rozkosznie brzmiał w uszach. Nie mogąc być tem, czemeście mnie zrobić chcieli, zostałem sobą. Oto moja wina cała.
Detmold był widocznie nie kontent z tego obrotu sprawy, bo przygryzał wargi.
Olderman blady milczał, a panowie Rady oburzeni byli tą dziwną stałością i uporem, którą nazwali jednomyślnie slavische Dumheit.