Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/175

Ta strona została przepisana.

— O mój ojcze! — krzyknął Rudolf takim głosem, że kamienie Sukiennic by rozrzewnił, ale nie tych ludzi.
— Chwytać! wiązać! — wołał Detmold.
— Precz! bo trupów tu góry słać będziem.
I porwał wściekły tych, co mu się nawinęli, i uderzył nimi o twarde kamienie posadzki — i wybiegł z Rudolfem z sali.
Gdy zbiegli ha dół, znaleźli wszystkie drzwi od ulicy zamknięte, tylko przez kraty zobaczyli na ulicach tłumy ludzi z wrzaskiem okrutnym zbliżających się do Sukiennic.
— To nasi obrońcy! — rzekł Olderman.
— Nasi! o mój ojcze, mój drogi ojcze! — rzekł młodzian, rzucając mu się do nóg i oblewając je łzami.
— O mój synu, jakżem ja pragnął tego okrzyku i tego uścisku! Niech Pan Bóg będzie pochwalony, że mi tę chwilę zgotował! Teraz... do walki!
— Do walki!




XXIX.
Walka.


Choć prędko spostrzeżono zniknięcie Rudolfa, nie prędko jednak zabrano się do odsieczy.
Odgadniono, że to Hanza, a na Hanzę nie można pójść z próżnemi rękami.
Trzeba było wrócić do domów, przywdziać inne suknie i uzbroić się.