Tymczasem błysnął dzień i kawał go już było na niebie, gdy cała kawalkata gości i wszelkiego rodzaju adherentów Wierzynków stanęła przed Sukiennicami.
Zastęp coraz się powiększał, krzyczano i zwoływano na wszystkie strony, aby, kto w Boga wierzy, śpieszył na pomoc przeciw zdradzieckim Hanzeatom, co uprowadzili zięcia Wierzynkowi.
Poważny zastęp uzbrojonego mieszczaństwa, kipiącego zemstą i wściekłością dla Niemców, otoczył Sukiennice i jęli walić do bram i furt, grożąc zburzeniem, jeżeli im jeńca nie wydadzą.
Detmold przewidział napad i zabezpieczył się w porę.
Ciekawą była taka wojna w mieście w owych czasach.
W chwili, gdy jedni dobywali wszystkich sił i padali w boju, drudzy się obojętnie przypatrywali.
Ratusz i całe stronnictwo Hanzy nie brali wcale udziału w tej walce — byli neutralni.
Walki takie ha ulicach bywały dosyć częste.
Biły się cechy z sobą.
Bili się mnichy.
Biło się miasto z zamkiem.
Biły się wszelkie korporacye i narodowości.
Dziś przyszła kolej na Hanzę i polskie mieszczaństwo.
Gdy nienawiść dojrzała, czekano lada okazyi, aby obustronnie chwycić za broń — a cóż dopiero, gdy srogi gwałt i hańba oburzyły do żywego, jak w obecnym razie.
Zanosiło się na poważną rozprawę.
Było wielką przewagą dla stronnictwa, jeżeli miało po sobie kościół.
Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/176
Ta strona została przepisana.