Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/178

Ta strona została przepisana.

że, zajęta swymi interesami, nie zwraca wcale uwagi na to mrowisko ludu, co ją obsiadło.
Doprowadzało to do wściekłości oblegających.
Wtem od strony ulicy Szewskiej rozległ się głośny okrzyk: — Hura!
Wszystko, co żyło, poczęło się cisnąć w to miejsce.
Udało się wyważyć jedne drzwi, ukryte we wgłębieniu, dalej wązki korytarz... Miejsce to wskazała im piani Agata, która blada, zrozpaczona płaczem i prośbą, wołała o ratunek dla syna.
Nikt tam jednakże wejść nie śmiał. Matka się nie ulękła.
Ona znała ten korytarz i wiedziała, gdzie prowadzi.
Po kamiennych schodkach dostała się na górę.
Nie spotkała żywej duszy.
Była to obszerna izba, zawalona towarami rozmaitego rodzaju. Skierowała się ku jednym drzwiom, były zamknięte. Prowadziły one do wielkiej sali; zajrzała otworem w zamku i zobaczyła mnóstwo ludzi pracujących nad jakimś ciężkim przedmiotem, aby go umieścić w oknie. — Robotą dyrygował Detmold.
Skierowała się ku drzwiom drugim, które otwarły sięi z łatwością.
Była w kantorze. I tu żywej duszy. Z kantoru skierowała się ku drzwiom, gdzie było mieszkanie jej kochanka.
Uderzyły ją jęki rozpaczne.
Poznała je, to on, Olderman!
Drzwi były wywalone, jakby przemocą. Weszła, zobaczyła go klęczącego nad zwłokami syna.