Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/18

Ta strona została przepisana.

To lekarze.
Jene jest Żydem, drugi Niemcem.
Nia twarzy Żyda igra ironiczny uśmiech, podczas gdy Niemiec, uzbrojony powagą wielką, wykłada traktat o podagrze.
Dowodzi on, że skutkiem nacisku Wenery na Marsa, następuje wielka w atmosferze gęstość. Ta gęstość działa szpetnie na wątrobę i stąd wywiązują się humory, które znów sprowadzają zaburzenia w całem ciele. Radzi więc tłuc w moździerzu mandragorę, dodawszy proszku koziorożca, i pić trzy razy na dzień.
Starzec, któremu lek i Niemca snadź już mocno dojadły, spluwa z pasyą i odwraca się do Żyda.
Ten pogładził brodę i rzekł chłodno:
— Niema na podagrę środka w medycynie. Możemy dać tylko niejaką ulgę w cierpieniach, zalecając jak najmniej irytacyi. Radzimy choremu spokój i oderwanie się wszelkie od spraw powszednich a zabawienie umysłu rozrywką. Przepisujemy dekokt z ziół na oczyszczenie i zalecamy dyetę.
Starzec jeszcze gwałtowniej się porwał z siedzenia i odtrącił Żyda kułakiem.
— Niech was gromy spalą! Jeden mnie truje lekami, a drugi zagłodzić pragnie dyetą. Precz!... Pójdź ty, wolę twoją mandragorę z koziorożcem.
Naprzeciw krzesła chorego, po drugiej stronie komina, siedzi przy stole sługa książęcy, rodzaj kanclerza i doradcy, Czech, zwany Chrzanem.
Jest bo człowiek lat czterdziestu, twarzy okrągłej, ale niezmiernie sprytnej i ruchliwej — bez zarostu, z włosami ciemnymi; w piwnych oczach jego czytać można przebiegłość.