Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/19

Ta strona została przepisana.

Nie stracił on jednego słówka z rozmowy dwóch lekarzy.
Zamyślił się chwilę, oczy przymrużył, jakgdyby obydwa systemy doktorskie ważył w myśli; potem; z po korną miną przystąpił do chorego, który zda się czekał tego, bo się ku niemu zwrócił.
— Kadzę waszej książęcej mości posłuchać zdania Wolframa. Ten Żyd jest chyba przekupiony przez synów waszych, kiedy wam radzi spokój i usunięcie się od spraw państwa. To brat tamtego zausznika, Natana.
— I ja tak myślę! — ryknął chory. — Precz z Żydem! Bo lochu z nim!
— Mam wasze słowo! — rzekł Żyd z powagą. — Jestem lekarzem królewskim i żądam w imieniu mego pana bezpiecznego przejazdu do Krakowa.
— Milcz, podły Żydzie! twój król, to dziki niedźwiedź z puszcz litewskich, poganin, który skradł Piastów berło! Zamknij go, Chrzanie, zamknij na cztery spusty.
— Nie warto dla tak podłego stworzenia otwierać lochów — rzekł Chrzan — wypędzić go za bramy. Idź, Żydzie! i bądź kontent, żeś się dziś z świętym Mojżeszem nie zobaczył. — I poprowadził go ku drzwiom.
— Na drugi raz nie wzywajcie lekarza, bo ten wam niepotrzebny, dość na to szarlatanów.
— Och! pies niewierny! — krzyknął książę za odchodzącym. — Kto mi poradził tego niecnotę?
— Książę Przemysław — szepnął Chrzan — namówiony przez Natana.
— Och wyrodny! Och przeklęty! — jęczał starzec, bo uczuł bóle gwałtowne, które nim szarpały. — Do Cieszyna już się przeniosę, aby go nie widzieć więcej. Bolesław, jak myślisz, jest, dobrym i uległym synem?