Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/22

Ta strona została przepisana.

Kobiety wydały ryk radości, który zapieczętowały ogniste całusy.
Na Hanzę! Ileż, w tym wykrzyku drapieżnej chuci, bo Hanza — to stroje, to klejnoty, to bogactwo, to wdzięk, to użycie!
Burgrabia z Lanckorony protestuje.
— Nie można! — powiada — umowa trwa. Zapominasz wasza książęca mość, że książę starszy...
— Precz! Na Hanzę! — odpowiada mu pijany Przemysław. — Ubierzemy nasze kobiety w złotogłów i jedwabie. Na stołach naszych zastawimy zamorskie przysmaki, zdobędziemy zbroje i miecze. Co myślisz o tem, Natanie?
Natan, Żyd, to prawa ręka księcia, podskarbi, doradca. Rządzi Przemysławem, tak jak Czech Noszakiem.
Uśmiechnął się złośliwie i wykrzyknął z innymi:
— Na Hanzę!
— Hej ha! Na Hanzę! — Krzyk, się wzmaga coraz większy, tak, że dochodzi już najwyraźniej do chorego, który się wije z boleści.
Nareszcie przemógł się. Słowa „Na Hanzę“ dały mu czarodziejską siłę. Każe się nieść w swojem krześle do dolnych komnat.
I gdy powzięty projekt zapijają ochoczo, drzwi się otwierają a w nich staje starzec, oparty na ramieniu nieodstępnego Czecha.
— Nie ważcie się! — krzyczy — nie ważcie! Z Hanzą trwa umowa zaprzysiężona uroczyście.
Gwar z razu ucichł, lecz wznawiają go kobiety i podżegają, na chwilę oniemiałych mężczyzn.
— Umowa? Jam jej nie zawierał i nie przysięgał! —