Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/26

Ta strona została przepisana.

— Och, przekleństwo! — jęknął ober-furman, zaciskając pięści.
— Dłużej czekać nie będziem! — ryknął jakiś głos gromki. Świsnęła strzała i ugrzęzła w czaszce końskiej tak celnie, że biedne zwierzę padło, jakby rażone piorunem.
— Wystrzelamy tak wszystkich!
— Kto jesteście i czego żądacie? — spytał oberfurman.
— Wszystkiego tego, co tam w wozach chowacie.
Buchfirer otworzył szkatułkę i przy blasku pochodni wyjął z niej papier.
— Oto glejt księcia Przemysława, z jego pieczęcią, na wolny i swobodny przejazd hanzeatyckiego związku. Czy jest szanowane imię księcia?
— Którego? — spytano.
— Pana Oświęcima i Zatora, księcia Przemysława.
— Jest ich dwóch, stary i młody. Którego sługami jesteście?
— Więc dwóch rządzi tem państwem?
— Za to pytanie powinieneś wisieć! Jeden jest panem udzielnym i samowładnym i ten was nie zna wcale i przez ziemię swoją was nie przepuści. Złożyć broni, otwierać wozy, albo żywa dusza stąd nie wyjdzie!
Tak przemawiał młody książę Oświęcima i Zatora.
— Złożyć broni i otwierać wozów my nie możemy — mówił buchfirer, w którego zakresie snadź leżało to wszystko, coby dziś nazwać było można dyplomacyą. Ober-furman milczał, bo on był przewodnikiem i dowódcą siły zbrojnej.
— Myśmy słudzy związku. Szanujemy prawa i przywileje. Wiemy, że w tym kraju niema sił większych nad siły księcia. Jeżeli z jego rozkazów spełniacie gwałt,