Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/28

Ta strona została przepisana.

kukaweczki! Zagrałyście z nami w straszaka... Co widzę! przezacna pani Małgorzata... i pani Krystyna i pani Dorota i pani Agata... i Krzysia nadobna... to niby całe grono różanego wianka.

Hej, zawiedźmy piękne koło, piękne koło
Do dnia białego... a wesoło, a wesoło...

— A wypróżniajcież skrzynie tym skąpcom. Poubierajcie się, jak anioły! Nie zapomnijcie dla mnie choć skraweczka na czapkę!
Nie zważano na niego, bo wszystkich paliła gorączka rabunku.
Otwarto skrzynie.
Jak muchy do miodu, rzuciło się wszystko do wnętrza.
Kobiety, których Niemcy nie widząc odgadli po głosie, były pierwsze.
Rękami, trzęsącemi się z chciwości, jęły dobywać to wszystko, za czem i dzisiaj lgną duszą całą, a wyroby te były samą treścią ówczesnych rękodzielni.
Począwszy od płócien flamandzkich i kolońskich, szkarłatów sukiennych, lundyszów wełnianych a skończywszy na jedwabnych altembasach, złotogłowach i aksamitach.
Wszystko to w jaskrawych barwach, oblane światłem mnóstwa pochodni, połyskiwało w ich rękach.
Mężczyźni przypatrywali się w milczeniu, drwiąc z ich chciwości.
Tymczasem Hanzeaci dali sobie spokojnie kłaść więzy.
Gdy zrabowano jeden wóz, wzięto się do drugiego.
Wtem stało się coś strasznego.