Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/34

Ta strona została przepisana.

tem uśmiecha się złośliwie, ale bardzo lekko, podczas gdy jego pan i władca suszy głowę.
Wszyscy sekretarze od wieków są, podobni do siebie w tem właśnie, że ich panowie, wielcy wobec świata, są nieskończenie mali — wobec nich.
Wiedzą o ich słabościach, a dla nich słabości zawsze przeważyć muszą zalety.
To cała ich pociecha.
Ojciec Detmold ma się za wielką głowę, ale tylko między bardzo zaufanymi, bo Hanza nie znosi żadnych pyszałków.
Olderman wreszcie przemówił.
— Na, czem stanąłem? — spytał.
— „Możecie być spokojni“ — przeczytał Detmold.
Olderman okazał znaki zniecierpliwienia.
— Przeczytaj cały ustęp od góry.
Detmold czytał:
— „Naszą jest ta biała plama, którą miłoście wasze zwiecie Terra incognita, a którą ja, będąc jeszcze wyrostkiem, gdym patrzał na mapę, zaludniać lubiłem w myśli miastami i burgami władców niemieckich. Naszą ta biała ziemia ludów cichych i spokojnych. Niemiecka Hanza owładnęła nią, od sinych wód Bałtyku, aż pod góry Karpackie. Możecie być spokojni...“
Detmold urwał.
Olderman położył rękę na piersiach, rozpromieniony, jakgdyby z głębi duszy dobywał wyrazy, które miały padać na papier.
— Możecie być spokojni dyktował — dostojni ojcowie niemieckiej Hanzy; fundamenty naszej budowy wiecznotrwałe na ziemiach polskich. Niech teraz szlachetny pan Dietrich Osterman przedziera się przez Kar-