Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/42

Ta strona została przepisana.

Miał zdruzgotaną czaszkę i leżał obok Hinhona z Głogowy, najzaciętszego hulaki owych czasów, który dziwnem zrządzeniem losu był cały i nietknięty... z uśmiechem na ustach. Zdawało się, że śni mile, a przecież był to sen wieczny.
Stąd dziwne o nim potem prawiono wieści; między innemi i taką, że dyabli tylko tymczasowo wyjęli z niego duszę, ale że ona weń napowrót powróci.
Pozostali przy życiu Hanzeaci zaczęli robić porządek po tej orgii śmierci.
Prędko przywykli do obrazu zniszczenia..
Bo i jakże nie przywyknąć, gdy słońce świeci tak pięknie, jak świeciło wczoraj, a zapewne i jutro świecić będzie.
O słońce! przez twoje blaski przemawia rzeczywistość. Ty godzisz człowiek z naturą wiecznie młodą i świeżą.
Na drugi dzień dopiero zjechał Olderman.
Wśród przerażenia obecnych wzbudził on podziw swojem zachowaniem.
Blady, z konwulsyjnem drżeniem, przebiegał zgliszcza i szukał, szukał ciągle.
Na jego rozkaz przewracano wszystko, grzebano w tej kupie śmierci i nie znaleziono tego, kogo on szukał...
Nie spytał, nie wydał głosu.
Siadł wreszcie, a właściwie rzucił się na ziemię i wydał jęk wielkiej boleści.