Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Dziwna rzecz, jak to wino rozjaśnia w głowie człowieka! Słuchajże, chłopcze kochany, przypadłeś mi do serca pierwszej chwili, będziemy sobie radzić, a na początek pomyślmy o żołądku. Tyś pewnie głodny?
I jak!
— To wino takie skutecznie, a przytem już i południe blizko. Widzisz tę wieżę kościoła, co się tak ładnie czerwiem w Słońcu? To Maków. Tam u plebana będziemy jeść obiad.
— Dlaczegoż u plebana?
— Bo dobry będzie, mój chłopcze, lecz aby go dostać, trzeba zajść sztuką księdza. Słuchajno, przebierz się w moje suknie, a ja wezmę twoje. Jam pani, ty mój sługa i trefniś. Lecz żebyś dobrze udał tego, którego masz przedstawiać, a nie zdradził się, podwiążę ci twarz chustką. Udasz wielki ból zębów i szczęki, i nic więcej nie powiesz tylko: Hm! hm!... Potrafisz?
— Jeszczeby!
— Dalej!
Zeszli z drogi w małe zagajenie świerkowego lasku i stamtąd wyszli w metamorfozie.
Sowizdrzał w sukniach Rudolfa, choć były trochę przykrótkie, radził sobie doskonale, garbiąc się trochę i utykając na jedną nogę, a przytem zachował ułożenie i ruchy pańskie, tak, że go można było wziąć śmiało za rycerza, któremu w drodze jakiś wypadek się przytrafił.
Rudolf za to w sukniach błazna, z baryłką na plecach i dzbankiem, z podwiązaną gębą, wyglądał tak pociesznie, że sam Sowizdrzał, spojrzawszy nań, wybuchnął serdecznym śmiechem.
Lecz gdy dochodzili do wioski, spoważniał nagle,