Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/48

Ta strona została przepisana.

— O biedny, biedny Stanisław! I bardzo płacze po niej?
— Co nie ma płakać, jużci płacze i płacze.
Doszli tak ido dworu, prowadzeni przez parobków i dziewki, którzy radzi, że robotę odłożyli, pozostawali u wrót i ręce pozakładali.
Na dziedzińcu zastali nasi podróżni mnóstwo koni i wozów. Snadź gości było dużo we dworze.
Sowizdrzał już nie kią! i nie narzekał, ale przybrawszy smutną minę, sunął prosto z Rudolfem do izby, gdzie zgromadzeni goście płci obojej siedzieli za suto zastawionym stołem.
— Bóg pochwalony w tym domu żałoby! — rzekł rezolutnie Sowizdrzał. — Bądź pozdrowiony, przezacny panie Stanisławie na Mączkach. Jakimże żalem serce moje przejęte, ale zarazem ile w niem współczucia, i litości dla ciebie, zacny panie! Ot, dowiedziawszy się o strapieniu twojem, zboczyłem Umyślnie z drogi, aby rozłamać z tobą gorzki chleb żałoby i pocieszyć w dopuście bożym. Jam Strzemień z Żegocina, a to mój biedny pachołek, który mi... ot, zachorzał. Bądźcież nam radzi, przezacny panie!
— Bóg płać, Bóg płać — rzekł gospodarz z załzawionem obliczem. — Gość w dom, Bóg w dom. Ot miejsce dla was i dla czeladnika przy stole naszym. Tak, tak zacny ziemianie, pozbyłem mojej ukochanej! Siadajcież i łamcie się z nami chlebem i pijcie trunek żałoby.
Nie trzeba im było dwa razy mówić.
Sowizdrzał jadł a Rudolf, choć obwiązany, pomagał mu potężnie i na zapytania odpowiadał mruczeniem.
Towarzyskość ówczesna i serdeczność chwytała ludzi i bratała w jednej chwili. Nie dużo trzeba było czasu, aby się zbliżyć i wyspowiadać jedno przed drugiem... i