już zostać w zażyłości, jakgdyby się lata z sobą przeżyło. Konwenans dzisiejszy mrozi serca i na usta hamulec kładzie. Średniowieczna ludzkość była szczerą i naiwną dziecinnie.
Uwierzono we wszystko, co im Sowizdrzał opowiadał — a kłamał jak z nut. Baczono ich i karmiono sowicie. Opowiadano, zwierzano się ze zmartwień, kłopotów, planów.
Nie cale pół godziny gościli nasi awanturnicy, gdy już ich wtajemniczono w sprawy rodzinne.
Oto na stypie pogrzebowej odbywały się swaty.
Pan Stanisław na Mączkach jedno oko z łez obcierał, a drugiem zerkał na powabną panią Sulimierzynę, wdowę po burgrabi czortkowskim.
Tego trzeba było Sowizdrzałowi.
Stanął między, niemi jako pośrednik i swatał zażarcie nadobną parę.
Wino rozgrzało czupryny, pan Stanisław, oblany rumieńcem, za sprawą Sowizdrzała zamienił z wdową pierścienie.
Lecz zaledwie dokonano tego aktu, gidy do gościnnej izby wszedł zażywny jakiś ziemianin.
Wszedł, spojrzał na Sowizdrzała, trzymającego ręce dwojga przyszłych małżonków, i krzyknął z całego gardła:
— Stanisławie! a toż wypędź tego hultaja. To Sowizdrzał!
I przerwano komedyę tak pięknie rozpoczętą. Ogrzmocono im trochę skórę, ale nie bardzo, i wypędzono za wrota.
Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/49
Ta strona została przepisana.