Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/56

Ta strona została przepisana.

nad tobą i za każdą kroplę goryczy zażądam od niego porachunku.
— Nie, mój synu. Biadałabym boleśnie, gdyby z twojej przyczyny coś go dotknęło. Nie doznaję od niego żadnej przykrości; było to w początkach tylko. Dziś wiemy dobrze, co każdemu z nas się należy. Jam się zgodziła na los ten, który wlokę, a on przystał na to, aby mnie zostawić w spokoju. Zaniechaj go i mówmy o tobie! Przezacny pan Olderman donosił mi tu zawsze o twoich postępach wielkich w nauce. Pomimo twoich lat młodych masz zostać Stokschreiberem w Hanzie.
— Dobry to zdaje się człowiek; pamiętam, jak z miłym uśmiechem głaskał mnie po twarzy i przynosił pierniki. To był najlepszy przyjaciel mojego ojca, mawiałaś, matko.
— Tak, mój synu.
— Lecz powiedz mi, matko, czy ja koniecznie muszę zostać w Hanzie?
— Musisz, mój synu. Ojciec twój należał do Hanzy i ty jesteś w ich regestrze.
Chłopakiem jakgdyby coś targnęło, zerwał się z miejsca i zaczął chodzić po izbie.
— Więc jestem ich niewolnikiem! Więc całe życie spędzić muszę na łańcuchu, posłuszny jak pies ich prawom!
— Niewola to, mój synu, na którą niejeden by się zamienił. Otwarta ci droga do majątku i dostojeństw. A ty będziesz bogaty i szczęśliwy.
— Nie, matko, szczęśliwym u nich nie będę! Moja dusza wzdryga się na to wszystko, na com patrzał przez lat tyle. Iluż to ludzi padło marnie pod srogością ich praw! Och, prawa to straszne!