Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/6

Ta strona została przepisana.

Był to polip, który ssał ciało słowiańszczyzny:na całej jej przestrzeni.
Ssawki tego potworu poczynały się w północnym Gdańsku a kończyły u podnóża południowych Karpat; tak jak z drugiej strony brały początek na brzegach Odry a kończyły się u Wołgi.
I oto patrzcie na tę drogę świeżo wykarczowaną, przez bory, patrzcie na zrównane lub poprzecinane pagórki, zasypane doły i wąwozy
Bieleje trakt bity, a tym traktem, jak długi różnobarwny wąż, coś się porusza i posuwa i świeci i gwarzy.
A butne, a zuchwale depcze tę ziemię stopą zwycięzcy, stopą pana i władcy.
To Hanza prowadzi swoje towary do Krakowa.
Wyjechała z jednej z głównych swoich faktoryi w Kolonii. Zostawiła ładunek w Frankfurcie, Wejmarze, Norymberdze, Pradze, a z resztą do Krakowa się wlecze.
Jednocześnie, kiedy ich karawana ma się zagłębić suchym traktem w lasy oświęcimskie, druga jej odnoga płynie morzem i przybija do portu Gdańska, trzecia do Rygi, czwarta do Nowogrodu, piąta do Londynu, a szósta do portów skandynawskich, — a choć niema telegrafów, jednak wszyscy wiedzą o sobie.
W Hanzie wszystko idzie, jak w zegarku.
Co tu wozów i koni!
Co tu ludzi!
Wozy kute żelazem i ludzie błyszczą od stali.
Każdy wóz ma swojego dozorcę (Aufseher) zakutego w żelazo i dwóch konnych knechtów.
A wszystko odziane w niebieską barwę z herbem Hanzy — krzakiem lilii, na której czystość przysięgać trzeba.
Ci ludzie to mnisi.