Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/61

Ta strona została przepisana.

oddawał? a przecież Jagiełło go zawsze w pole wyprowadził, bo jemu się, chciało być królem polskim i Jadwigę odbić Wilhelmowi.
— Więc gadaj, co chcesz, panie Winrich, a Litwa zawszeby była nasza: bo gdyby był Wilhelm królem, toby Litwę dla nas odebrał. Dziś Jagiełło jest królem, a z nim przyszła do nas Litwa. Ergo Litwa nasza.
— Nasza, nasza! — powtórzyli chórem inni.
— Niech dyabli wezmą Litwę... piję zdrowie niemieckich panów!
Vivant!
Przy jednym ze stołów siedzi naszych dwóch znajomych Hanzeatów z nad Renu: Folchard i Otbert, a z nimi kuternoga Pater-noster-macher. Zdaje się, że tych trzech ludzi łączy serdeczniejsza zażyłość.
Dwóch nadreńczyków z rozpromienionem obliczem. Słucha ciekawie mowy kuternogi.
Jasna i otwarta twarz Folcharda śmieje się. Śmieje się Folchard z całych sił swych płuc. Otbert mu towarzyszy, nie, tak serdecznie jednakże, bo czasem z pewnym niepokojem rzuca okiem na opowiadającego.
— Widzicie: pieniądze — mówi kuternoga — to tak, jak kochanka. Wściekaj się za nią, zazdrość, szpieguj ją, zamykaj na rygle, a z pewnością ci ucieknie... ale wybij dobrze i wyrzuć za drzwi, powróci i będzie ci wierna, jak pies.
— Prawda, prawda, jak mi Bóg miły! — woła Folchand.
— Powiedzcie mi, czy który skąpiec doczekał się z nich pociechy? a przecież je kocha więcej, niż świat cały! Znalem takiego bestyę, co żebrakom chleb z torby wykradał.