Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/62

Ta strona została przepisana.

— A niechże go!
— I cóż powiecie: ograbili go do nitki i powiesił się! Chłopak, który mu usługiwał, stał pode drzwiami i oderznął w porę.
„A ty, drabie — woła skąpiec — zepsułeś mi postronek. Zapłać za niego!...
„Wszakżem ja wam uratował życie!
„Tak, ale powinieneś to zrobić, nie psując postronka!“
— Niepoprawna bestya!
Więc moje dzieci — kończył kuternoga — nie należy tak kochać tej mamony. Hej małmazyi jeszcze! małmazyi!... Dziś miałem dobry targ.
I tu rzucił srebrny pieniądz, który się aż na ziemię potoczył.
Otbert jakgdyby się Wzdrygnął. Wstał śpiesznie, aby go podnieść.
Kuternoga go zatrzymał gestem.
— On! sam do mnie przyjdzie. Nie wierzycie? Oto patrzcie!
I tu się schylił, szepcząc jakieś zaklęcia, potem się podniósł i kreślił na stole kabalistyczne znaki. Pieniądz się wgramolił na stół, a ze stołu przywędrował do dłoni kuternogi.
— Czary Czary! — krzyknął Folchard.
— Nie czary żadne, ale dlatego, że nimi rzucam, więc do mnie idą. A w!y myślicie, że pieniądz to takie sobie głupie stworzenie? O nie, ma on swój rozum, a jeżeli ma rozum, więc ma i duszę. A że ma duszę, więc lubi ludzi tęgich.
— Ej, kumie — rzekł, trącając kuternogę Otbert — dosyć już chyba na dziś będzie.