Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/64

Ta strona została przepisana.

— Oby nas Bóg nie skarał!
I poszli dalej ulicą Stolarską.
Postać klęcząca.podniosła się, uderzyła pokornie w piersi razy kilka i rzekła:
— Złoczyńcy.
Potem podążyła za nimi w ślady, chyłkiem, niby kot skradający się do myszy.
Przeszli ulicę Mikołajską, aż do samego jej końca, ku murom miejskim.
Tu kuternoga obejrzał się na wszystkie strony, jak i jego towarzysz.
Nic snadź nie dostrzegli, bo pierwszy zapukał mocno we drzwi.
— Kto? — spytał głos z wewnątrz.
— Bracia — odparł głośno Otbert.
Otworzono. — Znikli w głębi.
Postać, wysunęła się z za węgła domu, popatrzyła, kędy znikli, i powoli powlokła się z powrotem.




IX.
Siła krwi.


Resztki z rozbitej kompanii kolońskiej przybyły wreszcie do Krakowa cicho pod osłoną nocy.
Po zachodzie słońca nie otwierały się dla nikogo bramy miasta, ale Hanza miała swoje klucze, którymi otwierała wszystko.
Przy świetle tedy bladych latarni schowała tych niedobitków w mury Sukiennic, wstydząc się swojej porażki, zalecając o niej milczenie pod najsurowszą karą,