Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/69

Ta strona została przepisana.

tno, bo mówiono, że wzrok zawistnego człowieka odbiera im dużo wartości.
Tak blaski miały dla oczu współczesnych dziwnie magiczny i czarodziejski urok — to też pani Agata stanęła jak wryta, potem pochwyciła łańcuch z szaloną radością i przed zwierciadłem stroić się weń poczęła.
— Matko Boska, jakże się to błyszczy! — zawołała, klaskając w ręce; potem nagle jakgdyby się wzdrygnęła i przelękła, zerwała je prędko z szyi i położyła na stole.
— Nie, nie, ja tego nigdy bym się nie odważyła włożyć na dniu białym, wobec świata. To książęcy łańcuch!
— Schowaj go tymczasem i niech ci szczęście niesie.
— Moje szczęście to wy! Nie... nie, weźcie niepowrót te skarby. Dziwny niepokój czuję, gdy je trzymam w ręku. Ja tam w każdem oczku ludzką krew widzę. Darujcie mi, panie! Wszak każdy strzępek, każdy pierścień był mi drogi z rąk waszych... ale tego ja nie wezmę... nie... nie!
— Dziwnaś i kapryśna, Agato. Możesz z nim zrobić, co zechcesz. Wyrzucić go możesz do studni, alem ja moich darów nie zwykł odbierać.
— Och, tyś dobry i wspaniały. Przebacz! Dotąd każdy twój dar szczęście mi przynosił. Czemuż ten taką trwogę budzi?
— Przywykniesz doń, jak się przywyka do codziennej sukni.
Zapukano z lekka, kobieta pobiegła otworzyć i wszedł Rudolf.
Chłopak się zdziwił, ujrzawszy tego sędziego, co niedawno jeszcze w sali Sukiennic badał go jako świadka katastrofy.