Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Zdobyła się Hansa na tłómaczów, podejrzywano ich więcej jeszcze.
Potrzeba użyć innych środków.
Trzeba Wierzynków zohydzić w oczach opinii.
A nadarzyła się ku temu wyborna sposobność.
Po ostatniej Judenhetzy, która zburzyła całą prawie dzielnicę żydowską, zostały liczne rodziny bezdomnych tułaczy, z których się tłum niemiecki naigrawał i chciał wyświecać z miasta. Tych tułaczy wzięły rodziny polskie w opiekę. Zawiązało się formalne stowarzyszenie opieki nad Żydami, a na jego czele stanęli Wierzynkowie.
Mikołaj cały swój dom przy ulicy Floryańskiej oddał Żydom, zostawiając im swobodę obrządków i obyczajów.
Tego trzeba było wrogom.
Najprzód puszczono w miasto najohydniejsze wieści.
Opowiadano, jak lżona Mikołaja odprawia z Żydówkami kucki, jak sam Mikołaj w nocy przy księżycu modli się wraz z Żydami i pożywa ich mace.
Najczynniejszym agentem Hanzy w rozsiewaniu takich pogłosek i podburzaniu umysłów był Pater-noster-macher.
Jego sklep odwiedzały wszystkie dewotki.
Kuternoga ze zręcznością iście jezuicką umiał rozdmuchać w płomień najdrobniejszą iskierkę.
Władza duchowna, nagabywana takiemi wieściami, upominała surowo pana Mikołaja, aby Żydów ze swojego domu wypędził.
— Nie wypędzę, boć ludzie, nie psy — odrzekł sierdziście Wierzynek.
Sprawa stanęła na ostrzu miecza.
Nareszcie, gdy doniesiono kościołowi, że za ciałem