drzwi na ulicę, na którą, aby się dostać, trzeba było iść po schodkach do góry.
Na środku piwnicy stalą wielka kadź wkopana w ziemię, niby studnia napełniona wodą mętną. Przewodnik wyjął z kadzi czop, który był urządzony z boku. Woda wyciekła do małego rynsztoka — i tu przybyły ujrzał dno, prawie na łokieć tylko od powierzchni. Odsunął rygiel. Dno było drzwiami, przed któremi ukazały się znów schody i tymi schodami zeszli do głębszej piwnicy.
Tu ujrzał przybyły wielki komin, wykuty w fundamentach muru miejskiego, który snadź łączył się z kominem domu. W kominie stal mały piecyk do topienia metalu. Przy kominie miech kowalski. Obok komina stała szafa a półkami, na których narzędzia, jako młotki, obcęgi; duża flaszka stała na szafie. Z drugiej strony komina było małe kowadełko, a przy niem parę młotów. Po kątach gdzieniegdzie Walały się jakieś stare pergaminowe księgi z kabalistycznymi znakami. Na stole kilka monet, stempli i forma do odlewania, naczynia szklane z jakąś cieczą, cała podłoga zaś zasypana opiłkami metalu, który się skrzył przy odblasku lampy.
Przybyły zbliżył się do stołu, wziął jedną z monet i popatrzał.
Talary Hanzy — szepnął do siebie, potem się przyjrzał stemplom.
Przewodnik patrzał na przybyłego, jakgdyby mierzył siłę jego muskułów, potem zamyślił się, głęboko, jakgdyby ważył, co mu przedsięwziąć wypada.
Nieznajomy bacznie go śledził.
Gdy wreszcie obejrzał wszystko po szczególe, stanął przed Janem i rzekł z powagą i dobitnie:
— Wszystko ma pozostać po staremu. Ty masz milczeć, a oni niech dalej prowadzą swoje rzemiosło, inaczej
Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/81
Ta strona została przepisana.