Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/82

Ta strona została przepisana.

biada ci, Janie Pokorny! Znam, wszystkie twoje sprawki. Uległością i posłuszeństwem możesz zmazać winy.
Pokorny się skłonił głęboko i chciał mówić, gdy nieznajomy nakazał mu milczenie i wszedł na parę szczebli, przysłuchując się u otworu.
— Pukają. Idź, otwórz im, a ja tymczasem wyjdę z górnej piwnicy na ulicę. Masz klucz?
— Oto jest.
— Dobrze. Pamiętaj!
I podczas gdy Jan udał się na górę, aby otworzyć przybyłym, nieznajomy poczekał przy drzwiach piwnicy, a gdy obliczył, że tamci weszli do domu, otworzył drzwi, potem je zamknął starannie i znikł w ciemności nocnej.
Dwaj przybyli są to kuternoga z Otbertem.
— Zaspałeś, stary niedołęgo! — mówi pierwszy — a nam tu na deszczu i na wietrze wcale nie wesoło.
— Nosiłem beczki do piwnicy, a przecież stamtąd słyszeć nie mogłem waszego stukania.
— Do tej roboty masz dzień cały, a nocą czuwać trzeba, głupcze! Przypatrz mu się, Otbercie, jak on szczególnie dziś wygląda. Tyś pijamy, niedołęgo?
— Hm, niby trochę — wybąknął bednarz.
— To tak spełniasz swój obowiązek?
— A cóż u licha, to i napić mi się nie wolno? Niedość, żem dla was zaprzedał duszę, jeszcze mi tego odmawiacie I
— Duszę-ś zaprzedał nie nam, tylko dyabłu, w chwili, gdyś utopił twoją żonę; teraz nam służyć musisz, panie Janie Pokorny, i za toś dobrze płatny.
— Płatny, płatny! za pieniądze nie kupisz sumienia.
— Tfu, co ta bestya plecie?
— Przestań — rzekł, trącając towarzysza, Otbert — darmo czas tracim; północ wybiła.
— No, idź spać, Jasiu... a zapomnij o sumieniu.