Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/85

Ta strona została przepisana.

Oficyalistą takim musiał być członek, mówiący dobrze językiem krajowym a przecież nie Polak, ale Niemiec.
Młodzieniec, napojony zrazu całym wstrętem i niechęcią do związku, musiał wreszcie poddać głowę pod jarzmo obowiązku, a, wdrożywszy się weń, znalazł go wkrótce nietylko znośnym, ale przyjemnym.
Miał do czynienia od rana do wieczora z ludem, mieszczaństwem polskiem i szlachtą.
Główny śpichlerz Hanzy stał we Florencyi dawniejszej, czyli dzisiejszym Kleparzu.
Tam to Rudolf odbierał zboże, skóry, wełnę, len, konopie, wosk, potaż, smołę i t. p. produkty.
Na Kleparzu roiła się cala ludność okoliczna, jak i dziś się roi. Targi i jarmarki kleparskie gromadziły wówczas do kilku tysięcy ludu.
Jak Kraków żył cały i oddychał niemczyzną, tak znowu Kleparz był nawskroś polskim.
Miasto było rozległe i ludne, choć je ustawicznie palono, bo było zawsze pastwą wrogów, co się rzucali na Kraków.
A ten Kraków patrzył się nieraz obojętnie, z za swoich murów i baszt, jak płonęło jego dziecię, i widział z zadowoleniem egoisty, jak wrogi, obciążeni łupem i jeńcem kleparskich mieszczan, odstępowali od jego murów.
Tam też, na tym Kleparzu, najdzielniejsza mieszkała ludność.
Nasz bohater był tu w swoim żywiole. Tym językiem, który tak kochał, mógł mówić i myśleć, a do tego po rynku kleparskim uwijał się co dnia Sowizdrzał.
Trefniś zapoznawał młodzieńca z całym ustrojem społeczeństwa, z obyczajem, życiem i tem wszystkiem, co w niem tętniło.