Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/88

Ta strona została przepisana.

— Ten ci zajada Niemców, jak półgęski!
— A nie maż kii temu słuszności? Nie jemuż to krzyżacy wymordowali dzieci, spotwarzyli matkę!
— Niech żyje król Jagiełło!
I pozdejmowano czapki i uroczyście przepijano zdrowie stryjecznych braci.
— Cześć świętej pamięci królowej Jadwigi! — zawołał gospodarz.
— Cześć, cześć po wieki!
— Pozwólcie teraz, że i ja wzniosę toast — rzekł Rudolf, powstając z pełną szklanicą w ręku.
— Co zacz? — pytano.
— Jakiś młokos.
— A no, słuchamy.
— Ale gdzież przed starszymi?
— Niech mówi! — krzyknął Sowizdrzał. — Choć głowa u niego nie łysa, ale w niej śmieci niema. Mów, Rudolfie.
— Niech żyje Polska, mądra, wielka i potężna! Niech się jej lękają wrogi i szanują przyjaciele i oby nigdy nie potrzebowała uczyć się rozumu od Niemców.
— Mądrze!
— Dobrze powiedział.
— Hura! młody, ale stary.
— Krew Ziembów, krew Ziembów! — krzyknął Sowizdrzał.
— Coś powiedział, błaźnie? Jaka krew? — spytał gospodarz.
— Wasza, wasza, toć to wnuk.
— Tfu! bodajeś zmarniał. Ja nie mam wnuka.
— Wnuk wasz, jakem syn mojej matki, Katarzyny Odrzykolek, krew z krwi, kość z kości kleparskie dziecko!
Staremu krew uderzyła do głowy i posunął się gro-