Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/94

Ta strona została przepisana.

modlitwę. Była to nowość na owe czasy. Książeczkę tę napisała i ułożyła dziewczyna, niegdyś student akademii — Nawojka, dziś ksieni klasztoru Benedyktynek.
O książeczkę tę dobijano się później, jak o relikwię, i szczęśliwą była mieszczka, która ją posiąść i czytać z niej mogła.
Dziś dostała się ona najpierw Wierzynkównie, jako najlepszej z uczenie klasztoru.
To też Elżbieta była jedynem w swoim rodzaju zjawiskiem.
Rudolf osłupiał. Zdawało mu się, że św. Katarzyna, przed której ołtarzem przed chwilą mówił modlitwę, zeszła z obrazu.
Mimowoli złożył ręce i patrzał wciąż w próżnię tylko, bo pochód, który się przesunął przed nim z Elżbietą, już zbliżył się do chrzcielnicy, gdzie dokonywano obrzędu.
Ocknął się wreszcie i pobiegł tam, rozpychając tłumy, które przecież ani karceniem, ani łajaniem nie potrafiły opamiętać odurzonego.
Stanął naprzeciw dzieweczki i utopił w nią swoje pałające, szafirowe oczy, jakby chcąc usilnie zmusić, aby i ona nań spojrzała... co się i stało.
Spojrzała, uśmiechnęła się zdziwiona, potem pokraśniała i spuściła oczy w ziemię.
Rudolf usłyszał, jak ksiądz pytał się o jej imię i nazwisko, i jak mu odpowiedziała drżącym głosem:
— Elżbieta, Wierzynkowa córka.
I jeszcze raz spojrzeli sobie w oczy, lecz tym razem Rudolf spuścił swój wzrok i jakgdyby chciał w mózgu swoim uwiecznić to cudne widziadło, nie podnosił go chwilę — a gdy podniósł, widziadło znikło.
Pochód posunął w kruchtę. gdzie neofitów przy-