— Oszalała bestya, oszalała! — wolał kuternoga. — A toż ta Agata potwora ma jakiegoś, nie syna!
Na wspomnienie matki młodzian się upamiętał. Stanęło mu odrazu w myśli cale niebezpieczeństwo nieszczęśliwej kobiety, kochanej nad życie, i utrata łaski człowieka, który się nim tak dobrotliwie zajął, a z którym matkę łączył jakiś serdeczny stosunek, o ile mógł odgadnąć.
— Baczcie przebaczyć — wyrzekł stłumionym głosem do kuternogi — ale dlaczego znieważacie ludzi tak zacnych i przecie krewnych mojej matki?
— Twojej matki, głupcze? Oni nie chcą znać twojej matki, że poszła za Niemca, za mnie, Justusa Knabego, majstra najszlachetniejszego rzemiosła, jakie istnieje na świecie! Oni się brzydzą nami, a ty śmiesz stawać w ich obronie? Hej, upamiętaj się, chłopcze, bo nie zajedziesz daleko! Zgubisz siebie, swoją matkę i zmarniejesz... Wiem ja o twoich sprawkach. Tam na Kleparzu pokumałeś się z nimi. Nie przychodzisz do gospody, ani pod „Czarnym Orłem“ nie bywasz, gdzie każdy prawy Hanzeata i dobry Niemiec uczęszcza... I czego ty chcesz od tych nędznych gałganów, którzy prędzej czy później z torbami wyjść muszą i zginąć pod płotem? Świat cały do nas, do Hanzy, do Niemców należy. Precz z tem śmieciem!
Rudolf słuchał tej mowy, drżąc z gniewu naprzemian i obawy. Byłby z rozkoszą zdusił obmierzłego szczekacza, gdyby ten, niestety, nie był jego ojczymem. Pożegnał go też prędko, tłumacząc się obowiązkiem, i nie słyszał już jego szyderczych słów, które za nim ciskał.
— Boże mój, — myślał — gdyby się dało wyrwać moją matkę z tych szponów szatańskich, gdyby się dało wrócić ją do tego szlachetnego ogniska!... gdyby —
Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/96
Ta strona została przepisana.