Strona:PL Wincenty Rapacki - Hanza.djvu/98

Ta strona została przepisana.

czone duchowieństwo, miewał nawet kazania w niemieckim kościele Panny Maryi.
Olderman był dla niego z całem wylaniem i czołobitnością.
Trwały z tym mnichem konferencye przy drzwiach zamkniętych, dość długie dla tłumów, które czekały przed Sukiennicami, aby otrzymać błogosławieństwo wielebnego ojca.
Wielebny chodził z swoim podskarbim, który niósł dość ciężki worek — a w worku były medale miedziane z Wizerunkiem Wielkiego Mistrza zakonu, depczącego pogańską bestyę, i z napisem: Defensor Mariae.
Dostać błogosławieństwo i medalik było szczytem pragnienia Niemców krakowskich.
Przy podaniu takiego medalika słyszano te skromne wyrazy:
— Bądźcie wierni zakonowi.
Wówczas odbierający kładł jedną rękę z medalikiem na piersi, a w drugą brał dłoń wielebnego i do ust przyciskał.
I to się działo pod okiem króla polskiego.
Po ten skromny datek zgłosił się i Pater-noster-macher, a prośbą najpokorniejszą, aby wielebny pozwolił mu zrobić reprodukcyę i sprzedawać wraz z różańcami.
Prośba, za wstawieniem się pana Oldermana, została przyjęta i otrzymał pozwolenie.
Uszczęśliwiony Kraków dowiedział się, że medalików nie zbraknie, gdy worek podskarbiego się wypróżni.
Tak wybitna osobistość, jak ojciec Falkenberg, powinna być — spopularyzowaną.
Zajęła się też tem Hanza gorliwie. Nie miano wpradzie na usługi sztychów, litografii, ani fotografii, ale byli