Strona:PL Witkiewicz-Tumor Mózgowicz.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.
cili! (Z żalem) Miałem sen. Widziałem ciebie jako bóstwo w jakiejś świątyni wschodniej. Nie poznałeś mnie i śmiałeś się z czegoś niewiadomego. A mnie wyrzucił stróż, taki mały, stary i słaby, jak mucha. A twarz miał taką, jak nasz Burek, tylko ludzką.
MÓZGOWICZ
(chowając korektę do kieszeni)
Na nic nigdy nie miałem czasu, nawet na miłość. Lecz czemże jest miłość dla mnie? Dzieci moje rosną. Syn niedługo zda maturę, córka już wcale nie źle całkuje równania różniczkowe, a ja nie mogę nawet odpocząć. Gdybym choć był religijnym. „Aber mir, keine Marter ist erspart”, jak mówił Franz Josef.
JÓZEF MÓZGOWICZ
(kiwa głową i zabiera się do wyjścia)
(We drzwiach spotyka się z Rozhulantyną, ubraną w jasno-zielony bałachon).
ROZHULANTYNA
Mówiłam wam Józefie, żebyście się szanowali. A on znowu chodzi!
JÓZEF MÓZGOWICZ
E — niechże już ta ostatnia para wyjdzie ze mnie w ludzkiem towarzystwie. A jaśnie pani zdrowa?
ROZHULANTYNA
Jak byk parowy (śmieje się).