Strona:PL Witkiewicz-Tumor Mózgowicz.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.
Gołąbki białe, marzenia dziewczynki

Na mokrej trawie zwałkonione świnki.
Tyś jeden, a ich jest tysiące.
Chciałabym ciał mieć tyle, ile myśli,
A każde ciało, by kochanków miało
Tyle, co liczb jest choćby w Alef-zero.
O, otchłań niedosiężna słóweczka: dopiero,
O, karki rozbyczone, korzące się i gnące.
Chciałabym czarne, przepalone żądze
W błękitne zawrzeć miesiące.
Zawrzeć na wieki więzienia wrzeciądze,
Które zbudował na bezdrożach świata,
Jakiś zwycięzki, tytaniczny bóg:
Dla chorych djabłów, przewrotnych aniołów
Szpital warjatów, za którego próg
Nie przejdzie mędrzec, ani książę liczb.
Tam już na wieki oddać się czarnemu.
Którego góra zrodziła ognista
I tam pozostać — biała, jako glista,
Pozostać wierną bóstwu nieznanemu.
W przepięknej małpy uściskach się miotać,
Słuchając ciszy międzygwiezdnych ech.
Patrzeć na męki i krew czarną żłopać,
W bebechy krwawe puszczać zimny śmiech.
Kwiczeć z rozkoszy i rozkosz tę kopać,
Aż póki nie przyjdzie ostateczny zdech.
I być niewinną i czystą dziewczynką,

Różowy język słodką zwilżać ślinką.