Strona:PL Witkiewicz-Tumor Mózgowicz.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.
II. MALAJ
Nie mamy już władców. Chyba nowa bogini przywiozła nam kogoś z za mórz dalekich. (wstają i pozostają w oczekujące pozie) Mózgowicz dobywa lunetę z kieszeni i patrzy między krzewy na lewo).
MÓZGOWICZ
(patrząc w lunetę)
Poznaję go. „Prince Arthur”, krążownik I. klasy. Wysiedli tylko co na brzeg. Sacred blue: Green wysiada z łodzi. Balantyna Fermor, kapitan Fitz Gerald i...
(opuszcza lunetę) (Izia chwyta lunetę i patrzy)
IZIA
(tupie nogami z podniecenia)
Green tu idzie! Green, Green przyjechał! Balantyna! To pociecha dla ciebie profesorze. Ona cię tak uwielbia.
MÓZGOWICZ
Ale przecie jestem zbrodniarzem. Zabiłem niewinnego człowieka.
IZIA
(opuszcza lunetę)
Rzeczywiście! Robić sobie skrupuły z jakiegoś malaja. Pluń na to! Niech żyją Alefy i Tumory. Czemże jest śmierć wobec aktualnej nieskończoności?
MÓZGOWICZ

Może masz rację. Niema zbrodni. Iluż jest dziś ludzi,