ciągnionych chyżo przez duże czerwone barany, które, co do szybkości, przewyższają najpiękniejsze rumaki Andaluzji, Tetuanu i Mekinezu. W pojazdach tych siedzieli mężczyźni i kobiety osobliwej urody.
„Oto mi kraj, rzekł Kandyd, ładniejszy nieco niż Westfalja“. Ujrzawszy w pobliżu jakąś wioskę, wygramolił się, wraz z Kakambą, na ląd. Kilkoro wiejskich dzieci, odzianych podartem w strzępy złotogłowiem, grało w palanta; podróżni nasi przypatrywali się im jakiś czas z zaciekawieniem: rakiety ich były dość szerokie, okrągłe, żółte, czerwone, zielone i rzucały szczególny blask. Wędrowców wzięła ochota przyjrzeć się im bliżej: okazało się iż były ze złota, szmaragdów, rubinów, z których najmniejszy byłby ozdobą tronu Wielkiego Mogoła. „Bezwątpienia, rzekł Kakambo, te dzieci, to muszą być synowie królewscy: grają tu sobie w palanta“. W tejże chwili zjawił się bakałarz wiejski, aby je zapędzić do szkoły. „A to, rzekł Kandyd, preceptor królewskiej rodziny“.
Urwisy porzuciły natychmiast grę, zostawiając na ziemi rakiety i inne drobiazgi. Kandyd zbiera je, bieży do preceptora i podaje mu je uniżenie, dając na migi do zrozumienia, że ich Królewskie Wysokości zapomniały swych cacek ze złota i diamentów. Bakałarz, uśmiechając się, rzucił sprzęt na ziemię, popatrzył chwilę zdziwionym wzrokiem na Kandyda i ruszył dalej.
Mimo to, podróżni zbierali dalej złoto, rubiny i szmaragdy. „Gdzież my jesteśmy? wykrzyknął Kandyd. Dobrze chowają widocznie dzieci królewskie w tym kraju, skoro je uczą gardzić złotem i klejnotami“. Kakambo dziwił się niemniej od Kandyda. Dotarli wreszcie do najbliższego domostwa: w Europie uchodziłoby za pałac. Ciżba ludzi tłoczyła się u drzwi, a jeszcze większa wewnątrz; słychać było muzykę nad wyraz przyjemną, a zarazem rozchodził się luby zapach potraw. Kakambo zbliżył się do bramy i usłyszał iż rozmawiają po peruwiańsku; był to jego ojczysty język; wszystkim wiadomo, iż Kakambo urodził się w Tukumanie, w miejscowo-
Strona:PL Wolter-Kandyd.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.