Strona:PL Wolter-Kandyd.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

liśmy dotąd bezpieczni od drapieżności narodów Europy, które dziwnie są łase na kamienie i muł naszej ziemi i które, aby je posiąść, wymordowałyby nas do ostatniego“.
Rozmowa trwała długo: przedmiotem jej była forma rządu, obyczaje, kobiety, publiczne widowiska, sztuki. Wreszcie, Kandyd, który zawsze miał zamiłowanie do metafizyki, zapytał przez Kakamba czy mieszkańcy tego kraju mają jakowąś religję.
Starzec zarumienił się nieco. „Jakto! rzekł, możecie wątpić? Czy bierzecie nas za niewdzięczników?“ Kakambo spytał nieśmiało, co za religję wyznają. Starzec poczerwieniał znowu: „Czyż mogą być dwie? zawołał. Mamy, jak sądzę, religję całego świata; uwielbiamy Boga od wieczora do rana. — Czy uwielbiacie tylko jednego Boga? rzekł Kakambo, wciąż służąc za tłumacza wątpliwościom Kandyda. — Oczywiście, rzekł starzec, że niema ich dwóch, trzech ani czterech. Przyznam się, że ludzie z waszych stron zadają dosyć osobliwe pytania“.
Kandyd nie przestawał zasypywać pytaniami dobrego starca; chciał wiedzieć, w jaki sposób zanosi się prośby do Boga w Eldorado. „Nie zanosimy ich wcale, rzekł dobry i czcigodny mędrzec; nie mamy go o co prosić, dał wszystko czego nam trzeba; dziękujemy mu bez przerwy“. Kandyd ciekaw był zobaczyć kapłanów: spytał, przez Kakambę, gdzie się znajdują. Dobry starzec uśmiechnął się. „Moi panowie, rzekł, wszyscy tu jesteśmy kapłanami; król i wszyscy ojcowie rodzin śpiewają uroczyście dziękczynne pieśni co rano, a kilkutysięczny chór towarzyszy im. — Jakto! nie macie mnichów, którzy nauczają, dysputują, rządzą, knują i palą żywcem ludzi będących innego zdania? — Chybabyśmy oszaleli, odparł starzec; wszyscy jesteśmy tu jednego zdania: nie rozumiem, co to za mnichy, o których mówisz“. Słysząc to, Kandyd rozpływał się w zachwycie i powiadał sobie w duchu: „To grubo odmienne niż Westfalja i zamek wielmożnego barona: gdyby przyjaciel Pangloss widział Eldorado, nie byłby już powiadał, że zamek Thunder-ten-