jest bowiem wyższy nad wszystko co posiada. — Czyż nie widzisz, odparł Marcin, że on zmierżony jest wszystkiem co posiada? Dawno już temu powiedział Platon, że nie są najlepsze te żołądki, które zwracają wszelki pokarm. — Ale, rzekł Kandyd, czy to nie jest przyjemnie wszystko krytykować, widzieć braki tam, gdzie inni ludzie widzą piękności? — To znaczy, że przyjemnie jest nie odczuwać przyjemności? — Ha! rzekł Kandyd, w takim razie, jedynym szczęśliwym będę ja, skoro ujrzę pannę Kunegundę. — Dobrze jest do końca nie tracić nadziei“, odparł Marcin.
Tymczasem dnie, tygodnie mijały; Kakambo nie wracał, Kandyd zaś tak był pogrążony w swej boleści, iż nie zauważył zgoła, że Pakita i brat Żyrofla nie przyszli mu nawet podziękować.
Jednego dnia, kiedy Kandyd, w towarzystwie Marcina, miał zasiąść do stołu z cudzoziemcami zamieszkałymi w gospodzie, jakiś człowiek z twarzą koloru sadzy przystąpił doń z tyłu, i, biorąc Kandyda za ramię, rzekł: „Gotuj się pan do drogi, i to natychmiast“. Obraca się i spostrzega Kakambę. Tylko widok Kunegundy zdołałby go bardziej zdumieć i ucieszyć. Omal nie oszalał z radości. Chwycił drogiego przyjaciela w objęcia. „Kunegunda jest tu, prawda? Gdzież ona? Prowadź mnie do niej, niech skonam z radości na jej widok. — Niema jej tu, odparł Kakambo; jest w Konstantynopolu. — Och, nieba! w Konstantynopolu! ale, gdyby nawet w Chinach, pędzę tam; lećmy! — Pojedziemy po wieczerzy, odparł Kakambo: nie mogę rzec więcej; jestem niewolnikiem, pan mój czeka na mnie, muszę iść usłużyć mu do stołu; nie mów ani słowa, kończ wieczerzę i bądź gotów“.
Kandyd, zdjęty równocześnie radością i bólem, uszczęśliwiony iż widzi z powrotem wiernego posłańca, zdumiony iż ogląda go nie-