demonom, które mu się objawiły. Tylko śmierci, potędze najwyższej, Manfred ulega i idzie za nią. Demony znikają, śmierć się ukazuje, Manfred upada w ramiona opata, którego słowa kończą sztukę.
Odszedł! Dusza jego uleciała z ziemi,
Dokąd? Strach pomyśleć — lecz odszedł.
„W jakąż lichą miernotę — mówi Hipolit Taine — zamienia się Faust Goethego, przy porównaniu z Manfredem? Skoro tylko przestaniemy widzieć w Fauście człowieczeństwo, w co się on zamienia? Czy to bohater? Lichy bohater, który umie tylko gadać, który ulega bojaźni, który błądzi i ciągle bada swoje uczucia. Najwyższe jego czyny (niby najgorsze) — to, że zbałamucił gryzetkę i poszedł hulać nocą w złem towarzystwie. Byle student niemiecki to potrafi...
Co za różnica, Manfred! To człowiek w całej pełni tego słowa. Na widok ducha nie drży jak płaz. Nie żali się nad tem, że nie ma majętności, pieniędzy, zaszczytów i wpływów. Nie da się