Drapieżny zwierz, co w lasach i pustyniach żyje,
Jak swojski ciągnie w miasto. Gadziny i żmije
Pełzną ludziom pod nogi i żądłami syczą;
Nie kaleczą — i głodnym stają się zdobyczą.
Wojna, nieco ustała, wybuchnęła znowu:
Głodni żelazem sobie szukali obłowu
I z zakrwawionym kąskiem na tronie usiedli,
I w milczeniu rozpaczy samotni go jedli.
Nie została miłości iskra w ludzkiem łonie.
Jedna była na całej ziemi myśl o zgonie
Niechybnym i niesławnym. Ząb głodu pożerał
Wszystkich, i narodami świat cały wymierał.
Nikt nie myślał o kości i o ciał pogrzebie;
Chudy karmił się, jedząc chudszego od siebie.
Psy darły swoich panów. Jeden pies zachował
Wierność panu swojemu: żywego pilnował,
Teraz się umarłego wyżywieniem trudzi,
Znosi zdechłe lub słabe bydło, ptactwo, ludzi;
Sam nie dotknął pokarmu, z żałosnemi jęki
Lizał twarz pana swego, głaskał się u ręki,
Co go już nie głaskała — i zdechł. I nareszcie
Wszyscy ludzie wymarli.
W pewnem ludnem mieście
Zostali dwaj ostatni — dwaj nieprzyjaciele.
Zeszli się przy ołtarzu, gdzie jeszcze w popiele
Dogasało ognisko i kościelne sprzęty
Święte czekały w stosach na ogień nieświęty.
Jak szkielety chudemi rękami pospołu
Grzebiąc, dostali kilka iskierek z popiołu;
I pracując piersiami słabemi, ognisko
Wydobyli na chwilę — jak na pośmiewisko.
Zwrócili oczy, gdzie się płomień żywiej pali,
Ujrzeli się, wzdrygnęli, padli i skonali:
Strona:PL Wrzesień - Lord Byron.djvu/84
Ta strona została przepisana.