— Ja pocztylion. Pana przejezdnego wiozę na sandomierski trakt.
— Skądże wam do głowy przyjść mogło tędy lasami jechać na sandomierski trakt.
— No, ja jadę, jak każą. Dziś pan przyjechał skądsi zdaleka, pocztę najął i kazał jechać na sandomierski trakt. A wyście co za jedni ludzie?
— Ja tutejszy, z Wyrw dziedzic, — alem, do dyabła! w powrocie do domu pobłądził. Pocztarek, wiesz ty może, w której stronie będą Wyrwy?
— Dy my stamtąd, z Wyrw jedziemy.
— Jakim sposobem?
— Zajechaliśmy tam, jak się ta zadma z samego wieczora zawzięła. Pan się bał puszczać na taki czas. Ale dziedzica nie było, sługa nas ta stary nie chciał przyjąć na nocleg, powiedział, że nie bierze na swoją odpowiedzialność, bo pana niema, a my nieznajomi, no i musieliśmy puścić się dalej na całą noc. Tak jedziemy noga za nogą. To samo nie wiemy, gdzie my są teraz.
— Most na rzece przejechaliście?
— No, dopiero co!
— Ludzie! wróćcie się ze mną do Wyrw. Przenocujecie we dworze, a nam latarnią poświecicie, żebyśmy mogli do domu trafić.
— A wyście to sam pan dziedzic z Wyrw? — dopytywał się pocztarek.
— Sam, Olbromski.
— Nie wiem, jako pan?... — zwrócił się woźnica do swego pasażera.
Rafał Olbromski postąpił kilka kroków dalej
Strona:PL Wszystko i nic (Żeromski).djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.