— Mało mam czasu. Wiedz, że albo musisz uchodzić co tchu zagranicę, albo przygotuj się na porwanie lada dzień.
— Taka to wieść... — westchnął Rafał.
— Lecz przed jakąkolwiek twoją decyzją, ja cię jeszcze chciałem wziąć w służbę dzieła. Cóż postanowisz?
Olbromski powiódł dłońmi po obrzękłej znagła twarzy, do której krew napłynęła, po nabrzmiałych, jak strąki, żyłach skroni. Pokasłując, rzekł zwolna:
— Zagranicę... w każdym razie... nie, nie ujdę Dokąd że to mam iść? Tu mam oto... dom...
Po chwili w zamyśleniu, bezdźwięcznie poruszył wargami. Machnicki posłyszał to niewypowiedziane słowo:
— Hub...
Mówił, przeczekawszy chwilę:
— Ty jesteś jeden, tyś tylko jeszcze został na wolności z dawnego braterstwa mularskiego. Reszta w więzieniu, albo w rozproszeniu. Musisz, zanim cię wezmą, to znaczy jutro rano, jechać w drogę aż na Wołyń i przestrzec całe Narodowe Patryotyczne Towarzystwo, jeżeli jeszcze jest na wolności tamten odłam.
— Jutro rano? — pytał Olbromski z twardem posłuszeństwem.
— Sam widzisz. Jeżeli utworzyli nowe związki, niechże je od siebie co tchu odetną, wyznaczywszy zarząd. Niech papiery palą, nici przecinają i czekają na uwięzienie. Sam wszystko, co tylko masz pisanego u siebie, masz zaraz zniszczyć. Ja ci pomogę.
Strona:PL Wszystko i nic (Żeromski).djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.