Strona:PL Wszystko i nic (Żeromski).djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

Z dzwonnym pokrzykiem poniosły się w modrą dal. Został po nich w uchu dźwięczny klangor, a w oku lotny połysk. Na drzewie jarzębiny, widzialnem w odległości, jemiołuchy ćwierkały, jakby trzęsąc się z zimna. Hub miotał się wśród zasp, powiadając gościowi niestworzone historye o jemiołuchach i kwiczołach. Ale oto znagła zagadnął:
— A jegomość pan jest wojskowy?
— Nie, kochaneczku.
— A jegomość pan był wojskowy, tak jak tatko?
— Byłem dawniej.
— A w jakich jegomość służył?
— Et... w różnych...
— To i na Moskwę jegomość chodził?
— Na Moskwę chodziłem.
— Razem z moim tatusiem?
— Niekoniecznie razem. Twój tatuś był jeździec, a ja piechur.
— To jakiż jegomość jest, — pan pułkownik, czy pan kapitan?
— Tylko major.
— A kiedy tatuś, słyszałem, mówił do jegomościa: «Kochany szefie»...
— Byłem swego czasu pomocnikiem szefa sztabu w dywizyi jednej pod generałem, nazwiskiem Kosiński, gdyśmy na Moskwę ciągnęli. Byłem także szefem batalionu. Dlatego tatuś nazywał mię ze swej łaski «szefem», bo u nas zawsze się tak do dawnych wojaków mówi: na kapitana — «majorze», a na majora — «panie szefie»... Taki już zwyczaj.
Hub rozważał powzięte wiadomości w milczeniu.