gródzy dało się słyszeć pochlebne, a raczej przedchlebne rżenie. Kobyła wykręcała się na miejscu, ile na to pozwalała uździenica, i witała swego przyjaciela i dobroczyńcę. Była to ładna, kasztanowata źrebica, ze strzałą na czole i białością w okolicy pęcin przednich nóg. Hub nie przyniósł jej wprawdzie chleba, ale za to mnóstwo karesów, pieszczotek, pozdrowień i pożegnań, — miał ją bowiem dziś za parę godzin i to na tak długo, bo na całą zimę, opuścić. Machnicki, przechadzając się z przyjemnością pomiędzy końmi, zaglądając im w zęby i lustrując nogi, spostrzegł od niechcenia, że Hub płacze i to gorzko, przytulony do szyi Łyski. Dla niepoznaki major usunął się w dalszą część stajni i zajął się tam końskiemi obserwacyami, lecz z goryczą widział, że mały nie opuszcza łysinej gródzy.
Po długim, długim czasie Hub przeszedł do gródzy sąsiedniej i tam począł grubym i srogim głosem pokrzykiwać na konie cugowe i na karego ogiera szczególniejszym sposobem, który przypominał do złudzenia głos głównego furmana, Jacka Skowrona. Machnicki zbliżył się wtedy do Huba, czując, że żal już się może w małem sercu przesilił. Ale gdy stanął w pobliżu, spostrzegł, że łzy kapią wciąż sekretnie wprawdzie, ale im sekretniej, tem rzęsiściej.
Widząc, że sprawa źle stoi, ujął Huba pod rękę i począł mu gwałtownie a dziwnie pięknie opowiadać historyę swego pięknego wierzchowca. A historya była taka:
Był wierzchowiec arab, czarny jak noc, a zwał się «Wrony». Chodził był pod panem swym, szefem
Strona:PL Wszystko i nic (Żeromski).djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.