Wywiedli konia z ojca stajenki,
A ojciec wsiadać mi każe:
„Weź-no bułanka, chłopcze, do ręki!
Jak się masz trzymać, pokażę“.
A matka z okna: „O! ja się boję;
On spadnie, on taki mały!“
„Trzymaj się, chłopcze, konia we dwoje!
Ha, ha! patrz, jaki zuchwały!“
Potem mi ręką pogładzi lico,
A mnie tak w duszy gorąco,
Żebym chciał lecieć gdzieś błyskawicą,
W dal jakąś dziką, świecącą.
Toż na najwyższą wyskoczę sosnę,
W dali utonę oczyma;
Marzę i płaczę — w marzeniach rosnę
Gdzieś w lecącego olbrzyma.
Przedemną jasny piorun się pali,
Szablicę trzymam we dłoni,
A za mną tłumem wojsko się wali,
I lecim po mogił błoni...
Coraz to dziksze wstają zjawiska,
Coraz groźniejsze postaci,
Już mi tysiące piorunów błyska...
Z marzeń mnie budzi głos braci.