Strona:PL Wybór poezyi Mieczysława Romanowskiego. T. 1.djvu/180

Ta strona została przepisana.

W nim i przed nim okropna rosła nieśmiertelność.
Tak stał — a słońce właśnie zapadało w morze,
Wieczorny chłód i wonie płynęły przez pola,
Z niebios się rubinowe zesuwało zorze,
Gwiazdy błysły i mleczna rozlała się droga,
On ją znał, bo po nad nią tron żywego Boga!

Skałę, gdzie stał on anioł, i morskie wybrzeże
Owiały szmery, z srebrnej wznoszące się pary.
Łzy to były, westchnienia ludzkie i pacierze,
Woń ziemi, słana Bogu w niebo na ofiary.
Wzdrygnął się, ale słuchał jak je lotne posły —
Wietrzyki — podmuchami ku niebiosom niosły;
Patrzył, jak gwiazd promyki, drgające w eterze,
Brały je, jak je sfera podawała sferze...
Coraz wyżej, w świat nigdy nie ćmiony obłokiem...
Tam za niemi on anioł pognał jeszcze wzrokiem,
Aż w Majestat!... Tam w czystym, świetlanym lazurze,