Oto wylęknionymi spoglądam oczyma
w przyszłość i przyszłość ta w oczach się ląże
pełna przejawów strasznych. Tu płakać trza, książę!
Tu krew, tu lać się będzie wieki, lata długie!
Raz po raz będzie goreć duch i wraz opadać,
nieudolny żelazem, niezdolny owładać fantazyi.
Naród, co, w szale, w wizyach rozkiełznany, błądzi,
gdzież Bóg-piorun, gdzież siła, moc!
Otośmy drzewa na jesiennej słocie
i kłosy zżęte, rzucone na wichrze;
odartych liści najświetniejszych krocie
leżą pokotem we krwi — oto spichrze;
kłosów się snopy, ponurzone w błocie,
walają, — przeto skargi wstydem cichsze
i noc — straszliwa. Noc dla ducha ciąży,
a dusze zapęd rwie... nie wie, gdzie dąży.
O, znaj ty nasze męczeństwa sybirne,
żelazem dłonie i ręce zakute,
oczy wyżarte, jak przez piaski żwirne,
strugami łez, co zaschły śliną strute;
że jedno znamy — jako dziady lirne —
straszliwą żalów i jęczenia nutę...