I nazywali królami tych marnych,
którzy się w własnym lubowali jęku,
co, twarze przysłoniwszy w kirach czarnych,
stawali przed narodem z harfą w ręku;
serca na stołach palili ofiarnych,
durząc się dymem przy harf rzewnym brzęku,
a chodząc w kołach z lauru drzew uszczkniętych,
przyrównywali się do polskich świętych.
Wnętrzności rozkrawali męczennika,
wróżyli z trzew o jutra przyszłej dobie,
badali loty ptaków, bieg ponika,
gwarzyli, że się Dziecię zjawi w żłobie,
widzieli Go w postaci ogrodnika,
że wstał, choć zbrojna straż przy Jego grobie...
I żadne wróżby ich się nie spełniały,
a we wróżbitów patrzał naród cały.
I przychodzący coraz nowi męże
na obchodowe dzwonili nieszpory;
na ołtarzyskach święcili oręże,
a każdy z nich był jakby duchem chory;
widać, że wielkiej chwały nie dosięże
i często ledwo sił zyska pozory —
Strona:PL Wyspiański - Śpiewałem wielkość.djvu/118
Ta strona została przepisana.