i ogień do lic wraca. — Wy jesteście mali.
Może wy i mocniejsi, — i ludy wam dane
może od mych liczniejsze, — ale wy za marni.
Wyście przyszli nasycić wzrok wasz tych męczarni
widokiem, które łzami mnie w gardło się cisną. —
O strzeżcie się, — bo jedna moja złość a miecze błysną.
Bom niezapomniał jeszcze mych krzywd i ucisku.
Ulga mi jedna: w spólnem cmentarzysku.
Przyznaję, żem pobłądził; przebaczysz, mój drogi.
Wy przyjaciele moi — jedyne mnie wrogi.
Przecież z Troją nie pójdziesz, jeno pójdziesz z nami.
Zginę, — bywajcie zdrowri, — ostaniecie sami.
Pytałem się wróżbitów i znam wróżbę twoją.
A wiesz, jakie lekarstwa są, co rany goją
serdeczne, — te, co dusza z nich wolna wieczyście
zapomina, — i ciało rzuca, jako liście
swe zrzuca drzewo za jesiennym chłodem:
Że mnie tęsknota prze ku Śmierci głodem —
za moim przyjacielem, jedynym mym druhem.
Jego pomnę — i z nim się połączę mym duchem.
Bądźcie zdrowi. — Oddalcie się, — widok wasz boli.
Oddalcie się... was nie chcę... na świadectwo doli.